Dzisiaj muszę dać upust mojej frustracji. Gdy decydowałem się na zakup MacBooka Pro 13″ kilka miesięcy temu, to byłem świadomy „problemów” jakie może sprawiać klawiatura z mechanizmem motylkowym. Wydawało mi się, że skala problemu jest mała i trzeba mieć bardzo dużo pecha by trafić na wadliwy model.
Myliłem się i to bardzo.
Tydzień użytkowania MacBooka Pro (13 cali, 2017, bez Touch Bara) pokazał, że jest to spory problem. Pojawiły się pierwsze problemy z klawiszami – literka „D”. Wtedy trochę zbagatelizowałem symptom, bo wystarczyło dmuchnąć w klawiaturę i wszystko wracało do normy.
Minęło trochę czasu i zaczęły szwankować inne klawisze. Tym razem „J” i strzałki „góra” i „dół”.
Co jak co, ale o sprzęt dbam. W przypadku MBP nie spożywam posiłków przy komputerze by drobne okruszki się nie dostały do pod klawisze. Z drugiej strony, nie wiem czy to wystarczające, bo czytałem relacje użytkowników, że w przypadku tej, konkretnej klawiatury wystarczy trochę kurzu by mieć problem.
Każdego dnia zaczęło być coraz gorzej. Kolejne klawisze zaczęły się zacinać i być „płytkie” przez co pisanie (w moim przypadku programowanie) było niemożliwe.
Rozwiązaniem na wadliwą klawiaturę z mechanizmem motylkowym okazało się być sprężone powietrze w puszce
które powinno być dołączane do zakupu. Nie mogę się nadziwić, że Apple nie było w stanie wyłapać tej wady jeszcze podczas testów. Więc albo firma wiedziała o tym i zdecydowała się wypuścić wadliwy produkt albo proces testów w którymś momencie zawiódł (za krótko były prowadzone).
Teraz zastanawia mnie jedno – jak dużo czasu minie do kolejnego dmuchania w klawiaturę. Zestaw ratunkowy mam, więc nie będę musiał (jeszcze) korzystać z programu wymiany klawiatury.
Jako ciekawostkę napiszę, że po 4 miesiącach użytkowania tej klawiatury motylkowej w MacBooku Pro (13 cali, 2018, z Touch Barem) jeszcze żaden klawisz się nie zaciął.
1 komentarz
Oczywiście że wiedzieli. Nic sobie z tego nie zrobili bo wiedzieli, że ludzie i tak kupią.