Internet of things jest fenomenem, który coraz śmielej wchodzi w nasze życie codzienne. Dzięki niemu coraz więcej akcesoriów można podłączyć do sieci domowej i sterować nimi z poziomu smartfona. Może to być każdy przedmiot zintegrowany z technologią inteligentnego domu, np. inteligentna żarówka, Alexa itd. Choć takie akcesoria bardziej kojarzą się z lansem, mogą być bardzo przydatne. Nie oznacza to jednak, że są doskonałe.
Ponieważ te akcesoria można dodać smartfonem do sieci domowej Wi-Fi (sic!), oznacza to, że jest ona narażona na atak hakerski. Brzmi niedorzecznie? Nie do końca. Nie tak dawno było głośnio o pewnym uniwersytecie, który padł ofiarą takiego właśnie ataku. Ponad pięć tysięcy urządzeń, w tym żarówki i automaty wydające przekąski, spowodowały masowe przeciążenie sieci, sprawiając, że połączenie internetowe w uniwersytecie nie nadawało się do użytku. Teraz zastanówmy się, co się stanie, jeśli zhakowaniu ulegnie „inteligentny” wibrator.

Firma Panty Buster wprowadziła do sprzedaży wibratory z ciekawą funkcją umożliwiającą zdalne sterowanie urządzeniem. Wystarczy przesłać SMS-em lub mailem wygenerowany link i v’oila! Osoba, która otrzyma tenże link, może zdalnie sterować sprośnym urządzeniem. Wygenerowany link jest tak naprawdę numerem użytkownika, który bardzo łatwo zhakować (numer zwiększa się o jeden, gdy nowy użytkownik założy konto). W ten sposób bardzo łatwo o atak, przejęcie wrażliwych danych takich jak pikantne zdjęcia i szantaż gotowy.
Na domiar złego, badanie SEC Consult, firma zajmująca się bezpieczeństwem w Internecie, wykazało słabe zabezpieczenia interfejsów administracyjnych, w których były przechowywane wszystkie dane użytkowników, od loginów zacząwszy na szczegółowych danych adresowych skończywszy. Nie dość, że hakerzy mogli wejść w posiadanie bardzo intymnych zdjęć i filmów, to jeszcze mogli wykorzystać wykradzione dane adresowe do innych celów przestępczych. A wszystko to z okazji „Dnia Walenia w Tynki”.
Choć Walentynki już minęły, firma Panty Buster długo zapamięta powyższą wpadkę. Złośliwcy prześcigają się kreatywnością w komentarzach typu „Internety dildosów” czy „dildokomunikacja”, choć podobnych terminów znajdzie się więcej.
Powyższa sytuacja pokazuje tylko, jak bardzo akcesoria internetowe są narażone na różnego rodzaju ataki, jeśli nie są wykorzystywane w odpowiedni sposób. Wbrew pozorom można się uchronić przed potencjalnym atakiem hakerskim i zamiast ściągać pliki z podejrzanych stron internetowych, warto opłacić np. abonament do oglądania seriali i być bezpiecznym. W końcu lepiej zapłacić mniej, niż najeść się wstydu i prosić o pomoc organy walczące z przestępczością zorganizowaną albo zapłacić horrendalną kwotę, którą hakerzy sobie zaśpiewają.